Babia Góra z psem

Psiemanko! No to słuchajcie – tym razem opowiem Wam, jak razem z moimi ludźmi wdrapaliśmy się na samą Babią Górę, czyli – jak to mawiają – Królową Beskidów. No dobra, Królowa Królową, ale wierzcie mi – jak się człowiek (czytaj: pies) wdrapie na sam szczyt, to czuje się bardziej jak Superbohater niż jak książę z bajki. I co najlepsze – weszliśmy tam legalnie, bo zrobiliśmy to od słowackiej strony! A jak wiadomo – tam pieski mogą wchodzić na szlaki jak paniska, a nie stać pod tabliczką z zakazem i wzdychać.

Dlaczego u Słowaków? Bo tam pies to nie problem!

Zacznijmy od konkretów: po stronie polskiej psy mają zakaz wejścia na Babią, więc jak chcesz iść z pupilem, to nie ma co kombinować – wbijaj do Słowacji! My startowaliśmy z miejscówki o nazwie Slaná Voda. Brzmi egzotycznie? Spoko, dla mnie to brzmiało jak smak nowej karmy – coś pomiędzy śledziem a minerałką.

Z Zawoi do Slaná Voda jedzie się jakieś 50 minut autem, a na miejscu czeka na Was… DARMOWY PARKING! Tak, dobrze słyszycie – żadnych parkomatów, mandatów i złych min. A tuż obok parkingu – ławka XXL z drabiną. Ja się nie pchałem (mam cztery łapy, nie głowę do wysokości), ale Pańcia wlazła, zrobiła kilka fotek i wróciła zadowolona jakby zdobyła już połowę trasy.

W drogę! Szlak żółty, czyli spacer przez psi raj

Szlak zaczyna się spokojnie – żółty kolor, dużo zapachów, potok szumi, a ja mam ogon w pionie. Idziemy szeroką leśną drogą, no i aż się chce ciągnąć smycz! Po jakichś 40 minutach trafiamy na drewniany domek – opuszczony, ale pachniało tam historią (i może lisem, ale nie przyznałem się nikomu).

Za domkiem robi się ciekawiej – szlak skręca, las się otwiera, i nagle bum – wieża widokowa z lunetą! Oczywiście nie wszedłem, bo schody były podejrzane, ale z dołu też widok był spoko. I co najlepsze – lunety za darmo! Dla ludzi, bo ja mam zoom w nosie.

Las, rzeczka, mostek i pierwsze sapiące dupska

Dalej szlak robi się ciut bardziej górzysty – idziemy pod górkę, ale bez tragedii. Las daje cień, a obok szemrze rzeczka – idealnie na lizanie łap i chłodzenie pyska. W pewnym momencie dochodzimy do drewnianego mostku – i powiem Wam, to był hit! Szum wody, miniwodospady, kamienie jak z reklamy spa. Tu zrobiliśmy sobie przerwę na smaczki i wodę (Pańcia herbatka, ja kabanosik).

Ale wiecie co? Potem to już kamienisty hardcore. Luźne kamienie pod łapami, śliskie, trochę pod górę, trochę w bok – idealne na psi test równowagi! Pańcio już sapie, Pańcia też, a ja idę i tylko myślę: „Dobrze, że mam cztery napędy”.

Wieża nr 2, zadaszenie, kawa i… jeszcze daleko?

Po kolejnych serpentynach dochodzimy do kolejnej wieży widokowej, a u jej podnóża – zadaszona altanka. Można tu odpocząć, napić się kawy (Pańcia miała termos), a ja wylizałem kubek i poczekałem na „coś z kanapki”. W tym miejscu jesteśmy mniej więcej w połowie trasy. Ja czuję się jak młody wilk, ale ludzie już sprawdzają zegarki i GPS, żeby przypadkiem nie zapuścić się do zmroku.

Przemoczone skarpety i zapach przygody – ostatnia prosta!

Ostatnie odcinki są… konkretne. Kamienie większe, ale przymocowane – więc stabilniej. Wysokość rośnie – jesteśmy już ponad 1200 m n.p.m., a Babia nadal nie pokazuje czubka nosa. W nogach (i łapach!) czuć te kilometry, ale jak się zobaczy te widoki – to człowiek (i pies) zapomina o zmęczeniu.

Po drodze mijamy domek ratunkowy z apteczkami i poddaszem do schowania się – szacuneczek za takie miejscówki! Można tam odpocząć w razie pogody z piekła rodem.

Szczyt Królowej Beskidów – a kto tu królem?

Po około 4 godzinach (z dzieckiem i psem)meldujemy się na szczycie! A tam? Pomnik po stronie słowackiej, a kawałek dalej tablica po polskiej stronie. No i oczywiście słynny Diablak – obowiązkowe selfie z psem! Ja zrobiłem minę „zdobywcy”, Pańcia się wzruszyła, a ja dostałem kiełbasę – co za deal!

Ale serio – widoki z Babiej to petarda. Całe Tatry, mnóstwo przestrzeni i zero śmietników – więc zabierz wodę i żarcie, bo po drodze nie ma żadnego schroniska. Pamiętaj też, żeby nie zostawiać po sobie śladów – nawet jak woreczek z kupą nie pachnie fiołkami, to nie zostawiaj go pod kamieniem!

Zejście – szybciej, ale ostrożnie!

Droga w dół – zdecydowanie szybciej, ale też bardziej zdradliwa. Kamienie potrafią uciekać spod butów i łap – więc nie szalejcie, tylko schodźcie z godnością! Ja to bym zbiegł niczym kozica górska, ale moja Pańcia po hamulcach mi jechała – ehhh te człowieki 😉

Kokosowy bilans Babiej Góry:

  • Legalnie z psem? – Tylko od Słowacji. Tam psiaki są mile widziane!
  • Długość trasy? – Ok. 17 km w obie strony.
  • Czas? – 4–6 godzin w górę, 2–3 w dół – zależy od tempa.
  • Trudność? – Średnia. Dla psów górskich jak ja – super. Dla mini piesków – może być trudno.
  • Wyposażenie? – Woda, miska, jedzenie, ręcznik, woreczki, szelki, linka i coś cieplejszego – bo Babia to kapryśna dama.
  • Widoki? – BAJKA! I to bez tłumów!

To co, psiaki? Gotowe na kolejną wyprawę?
Ja już pakuję plecak i szukam kolejnego szczytu. Bo wiecie – góry to nie tylko piękne widoki, ale też wspólna przygoda z ludźmi, których się kocha najbardziej (zwłaszcza jak dzielą się kabanosem).

Psiąteczka i do zobaczenia na szlaku! 🐾
Wasz Kokos – tester gór, przytulas z charakterem i samozwańczy król Babiej Góry! 👑

Zobacz naszą wyprawę na wideo

Pssttt 🙂 Zostaw łapkę w górę i komentarzy na YT

I na koniec mapka z zaznaczonym parkingiem w Slana Voda
Podziel się swoją opinią

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *